sobota, 26 września 2015

Dziesiąty




Weszłam do gabinetu. Sokołowski zamknął za mną drzwi na klucz. Przeraziłam się.
-To, ja może już pójdę. -chciałam żeby mnie wypuścił. Ale nie zrobił tego. Popchnął mnie na ścianę. Na chwilę straciłam przytomność. Kiedy się ocknęłam leżałam na ziemi naga, związana sznurem.
-Szkoda, że dopiero po wszystkim się obudziłaś. -zaśmiał się Mariusz. -Jakiś Zibi dzwonił kilka razy, powiedziałem, że jesteś zajęta. A teraz zobacz to. -pokazał mi filmik, na którym mnie gwałcił.
-Dlaczego mi to pokazujesz? -płakałam.
-A dlaczego nie? Ubieraj się. I było by fajnie jakbyś już poszła. Widzimy się niedługo w pracy.-ubrałam się i najszybciej jak tylko mogłam wybiegłam z budynku, zapominając o walizce. Postanowiłam zadzwonić do Zbyszka.
-Co? Już nie jesteś zajęta?-spytał od razu z wyrzutem.
-Przyjedź po mnie. Jestem na przystanku niedaleko przedszkola, w którym pracuje. -powiedziałam, nadal płacząc.Rozłączyłam się, i modliłam żeby Zbyszek jak najszybciej przyjechał. Po 15 minutach zobaczyłam samochód Zbyszka. Wsiadłam i powiedziałam zeby jak najszybciej odjechał.Całą drogę próbował wyciągnąć ze mnie co się stało. Ja tylko płakałam. Dopiero w domu opowiedziałam Bartmanowi co się stało.
-Przepraszam.-szepnęłam wycierając łzy.
-Ale za co ty mnie przepraszasz? Przecież to nie twoja wina. nie mogłaś wiedzieć. Nie powinienem wrzucać cię do tej fontanny.
-Zbyszek...
-Cii nic nie mów. Musimy iść z tym na policję.
-Nie. Zbyszek ja się go boję.
-No właśnie. To jest wariat nie wiadomo ile dziewczyn skrzywdził. Poza tym on jest dyrektorem przedszkola.
-Masz rację. Daj mi chwilę. -wzięłam prysznic i przebrałam się.
Na komisariacie kiedy złożyłam zeznania i opisałam mojego byłego szefa okazało się, że nie był Dariuszem Sokołowskim. Był Karolem W. Poszukiwanym od kilku lat. Nie mogłam w to uwierzyć. Jakby tego było mało przed blokiem spotkałam mojego ojca.
-Skąd wiedziałeś gdzie mieszkam?!
-Karol mi powiedział.
-Karol tak? -spytał Zbyszek, a mnie olśniło. Karol Wawrzyniecki, dawny znajomy ojca. Jak mogłam go nie rozpoznać?
-Nie wierze. -łzy zaczęły napływać mi do oczu po raz kolejny dzisiejszego dnia.
-My już pójdziemy. I panu też to radzę. -powiedział Zbyszek.
-Jeszcze się zobaczymy  córeczko.
W domu Bartman zrobił mi moją ulubioną herbatę, kiedy chciał mnie przytulić odepchnęłam go. Wiedziałam, że nic mi nie zrobi, ale mimo to bałam się.
-Ej, spokojnie. Nie musisz się mnie bać. -spojrzałam w jego oczy. Były pełne troski.
-Ja wiem. Ale, trudno mi będzie teraz zaufać jakiemukolwiek mężczyźnie.
-Rozumiem. Wiesz co, jutro jak wyjdę na trening nie chcę, żebyś była sama.
-Spokojnie. Zadzwonię do Iwony. Może Ola też przyjdzie i pójdziemy na zakupy. W końcu niedługo będzie panią Nowakowską, a ja nie mam żadnej sukienki, butów nic. -uśmiechnęłam się lekko. Rozmawiałam jeszcze chwilę z Bartmanem, ale po pewnym czasie odpłynęłam w Krainy Morofeusza.
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
Po długiej przerwie witam was w dziesiątym rozdziale. Mam nadzieję, że chociaż trochę wam się spodobał :)
Pozdrawiam <3

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Dziewiąty



Zostałam brutalnie obudzona przez Zbyszka.
-Oddaj kołdrę debilu! - krzyknęłam. Niestety nie posłuchał. Jeszcze tego pożałuje. Założyłam  kapcie i szlafrok. Oczywiście zostałam wyśmiana przez Bartmana. Nie zwracałam na niego uwagi. Ubrałam się i umalowałam. Kiedy już wyglądałam jak człowiek wyszłam z łazienki.
-A podobno nie lubisz chodzić w butach na obcasie.
-Zmieniłam zdanie.- kiedy już Zibi ruszył swoje szanowne cztery litery mogliśmy wyjechać w kierunku Warszawy. Przed nami 300 km drogi. Na szczęście podróż minęła nam bez kłopotów. I już o 12 byliśmy pod rodzinnym domem siatkarza. Wyszliśmy z samochodu, drzwi domu otworzyły się. Państwo Bartman byli nieźle zdziwieni, że Zbyszek znów im mnie przedstawia. Tym razem na poważnie. Weszliśmy do środka. Wszędzie porozwieszane były stare zdjęcia małych dzieci. Zbyszka i jego siostry jak mniemam.
-No Zbysiu wreszcie sobie porządna dziewczynę znalazłeś.- z jakiegoś pomieszczenia wyszła brunetka z burzą loków na głowie, mojego wzrostu. - Kasia jestem. Siostra tego bałwana.
-Julka, dziewczyna tego osła.- obie się zaśmiałyśmy się. Czuję, że znajdziemy wspólny język.
-Ja tu stoję. -pomachał ręką mój chłopak. Mój chłopak... Jak to ładnie brzmi prawda? Pani Jadwiga zawołała nas na obiad. Zapiekanka z makaronem... Podobno ulubione danie Zibiego. Już wiem czym będę mogła go w przyszłości udobruchać.
-Na ile zostajecie?
-Na cztery dni. - powiedział Zbyszek.
-Chyba żartujecie. Kasia zostaje na tydzień to wy też.- z panem Leonem nie warto dyskutować bo i tak postawi na swoim. Ty problem w tym, że wszystko miałam przygotowane na 3 dni. W sumie, każda okazja jest dobra żeby wybrać się na zakupy. Oczywiście poinformowałam o moich zamiarach Zbigniewa. Czy chciał, czy nie musiał ze mną iść bo nie znałam kompletnie naszej stolicy. Po kolacji siedziałam z Bartmanem w pokoju, nudząc się strasznie.
-Ubieraj się idziemy.
-Ale gdzie?
-Nie gadaj tylko przebierz się. I załóż wygodne buty. - nie pytałam o więcej. Mimo że była już 19 było całkiem ciepło. Ubrałam się, i mogliśmy wyjść. Szczerze to nie wiem po co on mnie wyciągnął skoro chodziliśmy bez sensu po całej Warszawie.
-Jest konkretny powód, dla którego wyciągnąłeś mnie z domu?
-A to, że chcę spędzić trochę czasu z moją dziewczyną nie wystarczy?- no ja go zabiję.
-Zbyszek, skarbie. Nogi mi do tyłka włażą. -jęknęłam. Czy mówiłam kiedyś, że Zbyszek jest kochany? Nie, to dobrze. Bo wcale taki nie jest.
-Oj tam, dasz radę. Jak będziesz grzeczna to cię potem na ręce wezmę.
-O jakiś ty łaskawy Zbigniewie.
-Wiem, że mnie kochasz.
-Kolejny błąd.- westchnęłam.
-Menda.
-Bałwan.
-Krowa.
-Świnia.
-Ciekawe czy nie zapomniałaś jak się pływa.- uśmiechnął się łobuzersko i po prostu wrzucił mnie do fontanny obok której przechodziliśmy. Kiedy już wyszłam wyrwałam Bartmanowi moją torebkę i ruszyłam przed siebie. Dobrze, że zdążyłam wymienić się numerami telefonu z Kasią. Zadzwoniłam do niej i opisałam miejsce w którym się znajduję. Po kilku minutach już była, a za nią leciał jej brat.
-Juleczko ja cię przepraszam.
-Przegiąłeś. Nie odzywaj się do mnie i nie dotykaj. -powiedziałam gdy ten chciał mnie przytulić. Wróciłam do rodzinnego domu Bartmana. Spakowałam się. Walizkę schowałam do szafy. W nocy Zbyszek próbował mnie jeszcze przeprosić, ale ja nie zamiarowałam mu wybaczać.
***
Wstałam o 7;30. Ubrałam się, pożegnałam się z panią Bartman, która już nie spała. Powiedziałam, że dostałam telefon od szefa i muszę szybko pojechać do Rzeszowa. Skłamałam również mówiąc, iż zabiorę się z koleżanką. Ruszyłam w stronę przystanku autobusowego. Po kilku minutach siedziałam w autobusie, i byłam w drodze do stolicy Podkarpacia. Droga mimo że długa minęła mi dość szybko. Tylko Zbyszek cały czas wydzwaniał. Napisałam Kasi sms'a, iż dotarłam na miejsce. Przechodząc obok przedszkola w którym pracuję wybiegł mój szef. 
-Julka kiedy wracasz? Mam nadzieję, że jeszcze w tym miesiącu. -uśmiechnął się. Stał zdecydowanie za blisko, więc się odsunęłam.
-Nie wiem. Postaram się.- chciałam odejść, ale złapał mnie za rękę.
-A może wejdziesz?
-W sumie to jestem trochę zmęczona. -weszłam razem z panem Mariuszem do budynku. Było pusto. W końcu już po 16. Jeszcze nie wiedziałam, że to był mój największy błąd w życiu.
||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
No to ten. Przybywam do Was z nowym rozdziałem. Trochę mnie nie było. Wena gdzieś zniknęła, nie widzieliście jej? 

Strasznie,krótki
Pozdrawiam <3

piątek, 7 sierpnia 2015

Ósmy



 


Obudziłam się na kanapie, przykryta kocem. Obok mnie spał Zbyszek przytulony do poduszki. Poszłam do pokoju, wyjęłam z szafy ubrania i skierowałam się do łazienki. Po porannym rytuale zrobiłam Zibiemu śniadanie. Taki dzień dobroci dla zwierząt. Następnie stanęłam nad nim z miską zimnej co ja gadam lodowatej wody. Ups...chyba niechcący przechyliła się na niego.
-Co jest kurwa?!- zeskoczył jak poparzony, a ja już prawie leżałam ze śmiechu. Ganialiśmy się po całym domu. W końcu dobiegliśmy do kuchni.
-Ooo kanapeczki.- rzucił się na nie, jakby nigdy nic nie jadł. Pokręciłam głową z politowaniem.
-Jedz i idziemy do galerii i mas mnie dziś nauczyć pływać.
-Zobaczymy co da się zrobić.-o 9 wyruszyliśmy do Galerii Rzeszów. Oczywiście na stroju kąpielowym się nie skończyło. Bartman był dziś moim tragarzem. W końcu wyszliśmy z galerii. Staliśmy pod budynkiem w którym znajdował się basen. Zaczynałam mieć coraz większe wątpliwości. Na szczęście Zbyszek okazał się dobrym nauczycielem.
-Udało się!- wskoczyłam na jego plecy kiedy tylko wyszliśmy.
-Czekam na nagrodę.-pokazał na swój policzek. Nie to żebym się cieszyła, że mam go pocałować. Kiedy wróciliśmy do domu była 13. Postanowiliśmy zrobić obiad. To znaczy ja robiłam, a Zibi się patrzył i krytykował.
-Idź mi stąd.-mruknęłam. Oczywiście nie posłuchał. Zjedliśmy spaghetti. Bartman zaczął przygotowywać się do treningu. Położyłam się i zamknęłam oczy. Chyba myślał, że śpię bo przykrył mnie kocem. Wychodząc zrobił coś czego bym się nie spodziewała.
-Kocham cię.- westchnął i pocałował mnie w policzek. Zrobiło mi się tak dziwnie ciepło na sercu. Po chwili usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Czy on to zrobił na prawdę? Nie wiedziałam jak mam się zachować. Ubrałam się i pojechałam na cmentarz. Wcześniej kupiłam dwa znicze. Rozmawiałam z Anią i Krystianem. Straciłam poczucie czasu, nawet nie zauważyłam jak zaczęło się ściemniać. Nagle ktoś położył rękę na moim ramieniu. Odwróciłam się, to był Zbyszek.
-Matko, nawet nie wiesz jak się martwiłem.-postanowiłam, że powiem mu prawdę. Ale nie w tym miejscu.
-Chodź na spacer. Musimy pogadać.- zostawił samochód i poszliśmy w stronę pobliskiego parku.
-No to..o czym chciałaś porozmawiać?
-Jak wychodziłeś na trening to...ja nie spałam.- Bartman usiadł na ławce i schował twarz w dłoniach.
-Boże, jak się wygłupiłem.
-Nie prawda.- położyłam dłoń na jego plecach. -bo widzisz mimo że uważam, że jesteś baranem, świnią, debilem, i czasami żałowałam, że zamieszkałam z tobą, a jak mnie wrzuciłeś do basenu to chciałam się wyprowadzić...No ja też cię kocham. - sama nie wierzyłam w to co mówię. Może to jest to szczęście o którym mówił Krystek i Ania? Może ludzie mają rację, mówiąc, że miłości się nie da się oszukać. Pocałowałam go, a on odwzajemnił.
-Czy to znaczy, że my...-spytał a ja pokiwałam głową twierdząco.
-Nie mówmy o tym nikomu. Na razie...- przystał na moją prośbę. I jak to zdarza się w komediach romantycznych, zrobiło się zimno. Cóż, chyba nie jestem stworzona do takich filmów bo kategorycznie odmówiłam. Utonęłam za to w uścisku siatkarza. Wróciliśmy do samochodu. Zibi próbował namówić mnie żebym spała dziś z nim. Tłumaczył to mówiąc, że będzie mi cieplej. Tak, nie ma to jak jego argumenty.
-Zbyszek nie, nie i jeszcze raz nie.
-No ale..
-Ma być 20 stopni. Nie.
-Ale..
-Chcesz się kłócić? Jesteśmy ze sobą o 30 minut.- zgromiłam go wzrokiem.
-No weź się nie obrażaj. - stanęliśmy pod blokiem.- Buziak na zgodę? -nachylił się nade mną.
-Znamy się? -uniosłam brwi pytająco i wysiadłam. Oczywiście, że się nie obraziłam. Po prostu lubię dręczyć ludzi, a szczególnie tych, których nie lubię.

***
Spałam sobie w najlepsze, gdy znowu ujrzałam to oślepiające światło.
Po raz drugi zobaczyłam Krystiana i Anię.-Znalazłaś swoje szczęście tak jak obiecaliśmy. Ale uważaj nadal nie tylko na szefa. Nie strać swojego szczęścia.-powiedział Krystian.-Pamiętaj nie strać go.
Znowu wszytko zniknęło. Cały czas słyszałam w głowie słowa Krystiana. "nie strać go". Pobiegłam do pokoju Zbyszka. Zaczęłam go budzić.
-Co za siła nieczysta budzi mnie o 2 w nocy?!
-Zbyszek obiecaj mi, że nigdy mnie nie zostawisz, że cię nie stracę. - powiedziałam z łzami w oczach.
-Obiecuję. Ale co się stało? Czemu płaczesz? - przytuliłam się do niego i zaczęłam mu opowiadać.
-Kiedyś odwiedzili mnie Smolarkowie. Powiedzieli, że znajdę swoje szczęście. - ominęłam sprawę z szefem bo by mnie do pracy nie puścił.- dziś przyszli znowu i powiedzieli, żeby uważać, bo mogę cię stracić.- rozpłakałam się na dobre. Do głowy przychodziły mi najgorsze scenariusze.
-Cii, nie płacz. Nie zostawię cię, obiecuję.- kołysał się ze mną. Znów odpłynęłam w Krainy Morofeusza.
Obudził mnie krzyk. Jak mniemam Ignaczaka.
-Dlaczego ja nie wiem, że wy jesteście razem?!- skąd on tu się wziął.
-Bo nie jesteśmy. Igła daj spać jest 8 rano.- wymamrotał Zibi i mocniej mnie przytulił.
-Mnie nie oszukacie.
-Dobra jesteśmy razem od wczoraj. Nikt o tym nie wie. I ty też masz nikomu nie mówić. pogroził mu Bartman.
-Krzysiu...co ty tu robisz?-spytałam.
-Aaa bo Iwonka wyjechała z dzieciakami do mojej teściowej na kilka dni i jestem sam. Pomyślałem, że was odwiedzę. A klucze kiedyś dał mi Zibi.- wstałabym z łózka, ale zawsze jak rano wstaję to zakładam szlafrok i kapcie.
-Wstawaj śpiochu!- powiedział Zbyszek.
-Ale ja zawsze zakładam szlafrok i kapcie.-powiedziałam tonem małej dziewczynki.
-Nie ma problemu przyniosę ci.
-Nie, jednak wstaję!- wyskoczyłam z łóżka jak z procy. Nie mogłam pozwolić żeby kolejna osoba dowiedziała się o moim super zestawie. Igła był u nas do południa. Dziś nie mieli treningu, więc mogli robić co chcieli. Siedziałam sobie na kanapie w salonie i oglądałam wiadomości gdy wszedł lekko zdenerwowany Bartman.
-No zabiję Ignaczaka. Zadzwonił do Dzika. A on do mnie dzwoni z wyrzutami, że najlepszemu kumplowi nie powiedziałem. A jak Kubiak wie, to wie też Nowakowski, a jak pit to i Kurek. Na szczęście obiecali nikomu więcej nie mówić. Wiesz co...zastanawiam się jak duże byłoby zdziwienie moich rodziców.- wyszedł gdzieś i po kilku minutach wrócił.
-Pakuj się jedziemy na kilka dni do Warszawy.
-Zbyszek...

-No co?- wyszczerzył się. On jest naprawdę nienormalny.
|||||||||||||||||||||||
Boże hahah sama się dziwię co ja tam nawymyślałam.
Wiktoria ty proroku. 
Mam nadzieję, że się podoba. Niedługo wystartuję też z nowym blogiem.
link .
Pozdrawiaam <3





poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Siódmy






-Wieczorkówna wstawaj!- ktoś wydarł mi się do ucha.-Za pół godziny wyjeżdżamy.
-Co?! I dopiero teraz mnie budzicie? Świnie z was!- pobiegłam szybko do łazienki. Ekspresowo wzięłam prysznic, ogarnęłam włosy i umalowałam się. Oczywiście musiała zapomnieć przygotować sobie wcześniej ubrań. Założyłam więc mój super szlafrok i równie seksowne kapcie.Weszłam do pokoju z nadzieją, że Bartmana już nie ma. Niestety był tam i to nie sam, oczywiście musieli przyjść za nim Nowakowski, Kurek i Kubiak.
-Eeeej jak ty seksownie wyglądasz.-zaśmiał się Kubiak. Boże co za kompromitacja. Nie moja wina. Dobra różu było zdecydowanie za dużo, no, ale przecież to był prezent od Ani.
-Przymknij się dobra.-otworzyłam szafę. Od razu zauważyłam coś, czego nigdy nie miałam na sobie, a mogłam założyć. Ale...czemu by nie podroczyć się z chłopakami? -Nie  mam w co się ubrać-westchnęłam.
-Kobieto, masz całą szafę ubrań. Niektóre są nawet jeszcze z metkami!
-Jak myślicie czy ta bluzka będzie pasować do tych spodni?-zaczęli jęczeć jak baby. Poszłam się ubrać. Pomyślałam też, że nie wiadomo co może im przyjść do głowy i wzięłam zapasowe ubrania. Przezorny zawsze ubezpieczony, czy jak to tam szło. Wreszcie ruszyliśmy w kierunku Spały. Co prawda z 15 minutowym opóźnieniem, ale jak to mówią lepiej późno niż wcale.
-Głodna jestem.
-Może musztardy?
-Czy ciebie to bawi?!
-Ej, spokojnie.
-Co spokojnie, wysmarowaliście mnie musztardą. I co może zrobiliście mi jeszcze zdjęcia co?
-Co ty okres masz czy jak?
-Nie!Po porostu jestem zdenerwowana bo przyjeżdżają jakieś oszołomy, smarują mnie musztardą. Mógłbyś stanąć po mojej stronie chociaż raz.
-Czyli tak. Napiszę chłopakom sms'a żeby zjechali na najbliższą stację bo ty mnie zaraz zabijesz.-Jak powiedział tak zrobił. Zjechaliśmy na stację.
-Ej co jest? Przejechaliśmy niecałe 20 kilometrów. Zostało nam jeszcze 230 zdajecie sobie z tego sprawę?
-Zamknij się Kurek dobra.
-A tej co?
-Jest wkurzona na nas.-powiedział mój towarzysz z samochodu. Poszłam do sklepu, który znajdował się na stacji. Kupiłam 2 paczki żelek.
-Oo kupiłaś i mi?- spytał Zbyszek.
-Chyba śnisz.
-Ale z ciebie menda.
-Sam jesteś menda Bartman.-wsiadłam do samochodu. Resztę drogi odbyliśmy w ciszy. O 12;30 byliśmy na miejscu. Las, las, las i jeszcze raz las... ja tu zostaję! Zapoznałam się ze wszystkimi siatkarzami i sztabem. Czy tutaj tylko Możdżonek jest normalnym człowiekiem?
-Julka-zaczął Kurek, ale ja nie odpowiadałam.
-Jula-teraz Kubiak.
-Juleczka- Zbyszek kontynuował.
-Juuuliaaaaa- odezwał się Nowakowski. Ja byłam nieugięta.
-Julian.-krzyknął mi do ucha Bartman,
-Mas w ryj za Juliana.-złapałam pierwszą rzecz jaką miałam pod ręką. Jako że siedzieliśmy na trawniku był to kamień... Cóż nie najlepszy pomysł. Zdjęłam więc buta i rzuciłam w atakującego. Idealnie w ten parszywy ryj. Brawo  Julka zawsze miałaś cela. Poczułam jak osobnik płci męskiej, który przed chwilą oberwał podnosi mnie i kieruje się w stronę wejścia do budynku. Nie muszę wspominać, iż darłam się w niebo głosy żeby mnie puścił.
-Mam cię puścić? Nie ma sprawy.- i w tym momencie wylądowałam w basenie. Z spływaniem u mnie bywa różnie. Ale to szczegół prawda? Nic się nie stanie jak się trochę podtopię. Więc gdy ja próbowałam wydostać się z wody chłopaki stali i śmiejąc się mówili(tu cytat)"nie udawaj, wyłaź"
-Chłopaki ona na prawdę się topi.-czy Marcin M zawsze mówi z takim stoickim spokojem?
-O kurwa -Super heros Batman...to znaczy Bartman skoczył mi na ratunek. Szkoda, że zanim mnie wrzucił nie pomyślał. Bieniek gdzieś pobiegł i po chwili wrócił z całym sztabem. Jeszcze nigdy nie widziałam tak wkurzonego Antigi. O ludzie, jak on krzyczał. Kiedy doszłam do siebie lekarz reprezentacji zaprowadził mnie do pokoju któregoś z reprezentantów tam mogłam się ogarnąć i przebrać. Wzięłam moją torebkę, wyszłam z Centralnego Ośrodka Sportu, słyszałam wołanie chłopaków, ale nie zwracałam na nich uwagi.
-Idę się przejść.-krzyknęłam. Tak naprawdę to kierowałam się na przystanek autobusowy. Sęk w tym, że nie wiedziałam gdzie on jest. Zrezygnowałam z powrotu do domu autobusem. Po prostu skręciłam w jakąś leśną ścieżkę. Błąkałam się tak bez sensu, złość mi trochę przeszła. Postanowiłam wrócić do ośrodka...tylko jak? Zaczęłam panikować, zgubiłam się. Nagle zobaczyłam spacerującą po lesie kobietę. Podbiegłam do niej, miała na oko 50 lat. Okazało się, że jest stąd. Ania i Krystian rzeczywiście nade mną czuwają. Miła pani wyprowadziła mnie do ulicy i pokazała w którą stronę iść. Miałam przed sobą jakieś 4 km drogi, padł mi telefon i zaczynało się ściemniać. Cudownie po prostu. Gdy byłam w połowie drogi postanowiłam pobiec. Dawno tego nie robiłam, ale zważywszy na to, że było już prawie ciemno nie miałam innego wyjścia.

***
Ujrzawszy bramę Spalskiego Ośrodka padłam przed nią. Nie miałam siły zrobić już ani kroku więcej, myślałam, że wypluję płuca. Po chwili podbiegli do mnie chłopaki.
-Czy ty oszalałaś? Wiesz jak się martwiliśmy?
-Zgubiłam się, każdemu się zdarza. No i jak już miła starsza pani pokazała mi drogę to postanowiłam trochę pobiegać. Mam prośbę.
-Jaką?
-WODY.-wyciągnęłam rękę z niewidzialnym kubkiem. Kiedy już się napiłam(czyt. żłopałam jakbym nigdy nie piła) ruszyliśmy z panem B. w drogę powrotną. Jezu jakie on miał do mnie pretensje, że nie dawałam znaku życia.
-A co mam powiedzieć ja? Wrzuciłeś mnie do wody, nie potrafię pływać!
-To trzeba było uprzedzić.
-To trzeba było pomyśleć.
-Cóż...musimy to zmienić. Nauczę cię pływać.
-Zawiążesz mnie w worek i wyrzucisz a środek jakiegoś jeziora?
-Nie, zabiorę cię na basen. Chociaż...twoja propozycja nie powiem, jest kusząca.-wyszczerzył się.-jutro idziemy na basen.
-Tsaa, to najpierw do galerii. Muszę kupić strój kąpielowy.-przystał na moją propozycję. Nie miał innego wyjścia. Uznałam, że nie ma co się gniewać...kiedyś mu się za to odpłacę. Resztę drogi spędziliśmy na śpiewaniu tz. on śpiewał a ja darłam ryja hitów z radia. Pierwszy raz śpiewałam przy kimś.
-Masz kawał głosu.-powiedział Bartman, ja się tylko zaśmiałam. Potrafi kłamać.
-Weź, bo uwierzę.- Zibi wyłączył radio, otworzył bardziej okna, uśmiechnął się do mnie. O co mu chodzi.
-Będę brał cię-zaczął się drzeć.
-W aucie!-jakiś chłopak z sąsiedniego pasa przyłączył się.
-Mnie?

-Cię!- płakałam ze śmiechu. Kiedy wróciliśmy do domu byłam padnięta. Podróże w takim upale są okropne. Wzięłam pudełko lodów, włączyłam jakiś film, który obecnie leciał w TV. Po chwili przyłączył się  Zbyszek. I tak sobie żyjemy nie, a co, jakby to Igła powiedział.
|||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||||
I tak to jest jak się nie ma pomysłu na rozdział xD
Pisałam go chyba 3 razy ;-; Jest sporo błędów...chyba xD
Zapraszam do komentowania i pozdrawiam <3 

piątek, 31 lipca 2015

Szósty




    Usłyszałam kroki, drzwi otworzyły się, a w nich...
Najpierw zobaczyłam oślepiające światło, a z niego wyszedł Krystian zaraz za nim Ania...i trójka dzieci. Dwie dziewczynki i chłopiec. Dokładnie tak, jak sobie wymarzyli
-Ania?Krystian?Co wy tu robicie?-Przyszliśmy powiedzieć ci, żebyś się nie martwiła. Jesteśmy szczęśliwi.-powiedział Krystian patrząc na dzieci.-I ty też będziesz szczęśliwa. Tylko uważaj na szefa, to zły człowiek. Może wyrządzić ci wiele krzywdy. Ale przy tobie będzie cały czas ktoś.
-Kto?
-Ktoś z kim będziesz szczęśliwa. Szczęście jest na wyciągnięcie ręki. Tylko nie przegap go. Bądź czujna. Dogoń swoje marzenia-uśmiechnęła się Ania.-My musimy iść.  Zawsze będziemy z tobą. Pamiętaj szczęściu trzeba pomóc.
-Nie, nie odchodźcie!

-Nie martw się. Jesteśmy z tobą. Odwiedzimy cię jeszcze. Pamiętaj uważaj na siebie..
Wszystko zniknęło.Zobaczyłam na zegarek było kilka minut po ósmej.Ubrałam się, spojrzałam na biurko, które stało pod oknem.Stało na nim zdjęcie uśmiechniętych Ani i Krystiana na tle pięknego ogrodu.Fotografia była w złotej ramce. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że po pierwsze nie miałam takiej ramki, po drugie nie stawiałam tu żadnego zdjęcia, po trzecie Anka nie nosiła białych długich sukienek, wyjątkiem był ślub, po czwarte czemu byli tam boso?A może...to nie był sen, oni na prawdę mnie odwiedzili.Odstawiłam zdjęcie na miejsce i poszłam do kuchni.Postanowiłam nie mówić nic Zbyszkowi, bo uzna mnie za wariatkę.
-Dzień Dobry.-uśmiechnęłam się.Zdecydowałam, że jeśli Ania i Krystian powiedzieli, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki, tylko muszę mu pomóc to tak się musi stać.A co jeśli tym "kimś" jest Zbyszek? W sumie nie miałabym nic przeciwko.Julka co ty wygadujesz? Nie poznaję cię! skarciłam się w myślach.
-Dzień Dobry.A co ty taka wesoła?-uniósł brwi.
-Bo nie mogę tak bezczynnie siedzieć.Muszę pomóc szczęściu.Zrobisz mi kawy?Wiedziałam, że tak dziękuję.Kochany jesteś.-pocałowałam go w policzek.Boże widzisz i nie grzmisz.Co ja wyprawiam?Przecież go nie lubię.
-Ej.Ja ci mogę nawet kawę co pięć minut robić, jak takie nagrody będę dostawał.
-Śnij dalej.-mruknęłam.Wypiłam kawę i postanowiłam wyjść na spacer.
-A ty gdzie?
-A ty co? Mój ojciec?-uniosłam brew.
-Idę z tobą.Pokażę ci fajne miejsce.- nawet nie zdążyłam nic odpowiedzieć bo ten już zakładał buty.
*godzinę później*
-Daleko jeszcze?
-Już jesteśmy na miejscu.
-Bartman, prowadzisz mnie pierdyliard kilometrów żeby pokazać mi jakiś dom?!
-To nie jakiś dom.To dom Ignaczaków.Chodź.-Ruszył w stronę budynku, ale ja nie zamierzałam.Nie znam ludzi, a mam się im do domu wpraszać?
-Ty jesteś chory. Ja nigdzie nie idę.- W tym momencie wyszedł Igła.Tak, tak po treningu na którym byłam dostąpiłam zaszczytu mówienia wszystkim na "ty".
-O! Co wy tu robicie?Wchodźcie do środka.- no świetnie.Weszliśmy do środka.Poznałam żonę i dzieci Ignaczaka.Okazało się, że Zbych opowiedział wszystkim o śmierci Smolarków.Potem zaczął opowiadać jak to się wczoraj bałam kiedy oglądaliśmy horror.
-Zbyszek!
-Czemu krzyczysz moje imię?- wyszczerzył się, a ja tylko zgromiłam go wzrokiem.
-Zachowujecie się jak stare dobre małżeństwo.-westchnęła Iwona.-może coś z tego będzie?
-Ja z nim? Nigdy w życiu.-dobra podoba mi się, ale to o niczym nie świadczy.
-Ale już mieszkamy razem.-pochwalił się nie jaki Zbigniew B.
-Kurde już? My dopiero po ślubie mieszkaliśmy razem.-powiedział Ignaczak.
-Pobaw się ze mną!- wręcz zażądała mała Dominika.Moja wybawicielka.Kiedy układałam z małą puzzle mówiłam do siebie w myślach. Jak to jest, że tak go nie lubię.Ale jednocześnie tak go potrzebuję, i żyć bez niego nie mogę. Zabawa z córką Ignaczaków trwała jakieś półtorej godziny.Przerwał nam ją pan B informując, że przed nami długa droga...jakbym tego nie wiedziała.Pożegnałam się i zaprosiłam Ignaczaków jutro na kawę.Cóż, oni nas my ich.Po 20 minutach naszej wędrówki nogi odmówiły mi posłuszeństwa.Mój współlokator nie miał wyjścia musiał mnie nieść.
-Dziewczyno ile ty ważysz?
-57 a co?
-Ty jesteś jak piórko.Zacznij jeść bo cię do moich dziadków wywiozę.
-Boję się.Daleko jeszcze? Nudzi mi się.
-O przepraszam księżniczko.
-Chcesz się  kłócić?-uniosłam brwi.Pokiwał przecząco głową.Nie wiem kiedy zasnęłam.Jak się obudziłam poczułam dziwny zapach...zapach musztardy.Dotknęła swojego czoła i...całą rękę miałam w właśnie musztardzie.Pobiegłam do łazienki i spojrzałam w lustro...zabiję tego idiotę.
-Bartman do mnie raz!-wydarłam się, ze chyba pół Rzeszowa mnie słyszało.
-Tak księżniczko?-na mój widok prawie wybuchł śmiechem.
-DO CHUJA WAFLA CO.TO.JEST.
-Ale to nie ja.
-A kto?Nikt inny tu nie mieszka!
-Co wy tak drzecie ryje?-czy przede mną właśnie stoi Bartosz Kurek?Ale to nie wszystko ich jest więcej! Za nim zeszli Michał Kubiak i Piotrek Nowakowski.Zbyszek przedstawił nas sobie(??)Okazało się, że dostali wolne więc postanowili nas odwiedzić.Czy on już wszystkim powiedział, iż mieszkamy razem?!
-Oo widzę, że podoba ci się nasza super Spalska maseczka.-wyszczerzył się ten ostatni.
-3...2..-zaczął odliczać Bartman.
-Zabiję!- krzyknęłam i poszłam do kuchni.Wróciłam uzbrojona w patelnię i nóż.-No, to który zgłasza się jako pierwszy na moje tortury?
-No weź.To sarepska jest! Pomaga na cerę.
-Sugerujesz mi, że moja cera jest brzydka i potrzebuje maseczek?-Kurek coraz bardziej pogrążał siebie i swoich kolegów.
-Nie, ale...
-Co ale?
-Nie nic.Przepraszamy.-bronił Kubiak.
-Ale przyjdziesz na moje wesele, za miesiąc?Bo Zbyszek mówił, że tak.-powiedział Nowakowski.Przeniosłam swój wzrok, patelnię oraz nóż na mojego współlokatora.
-Zbigniewie...
-Tak księżniczko?
-Nie mów tak do mnie.Więc...Zbigniewie zamiarowałeś mi o tym powiedzieć?
-Pewnie, że tak...kiedyś.-nic już nie mówiłam.Ich głupota była tak porażająca.Zmyłam swoją "super Spalską maseczkę" i wróciłam do tych oszołomów.Zaproponowali, mi żebym razem ze Zbysławem pojechała za nimi do Spały.
-Jeśli reszta reprezentacji też jest taka jak wy.Czyli...
-Cudowni, czarujący, przystojni, wysportowani...-zaczął wymieniać Pit.
-Nie, czyli głupi, nienormalni, niezrównoważeni psychicznie i tak dalej to...
-Jedziesz świetnie.To my zostaniemy na noc, a jutro o 8 wyjeżdżamy.-czy mówiłam już Kubiakowi jak bardzo jest wkurzający?Był mały problem bo nie było tylu wolnych łóżek.Więc wspaniałomyślni chłopcy wymyślili że w 5 będziemy spać na ziemi.Oni całkowicie zwariowali.Niech śpią gdzie chcą, ja idę do siebie.
|||||||||||||||||||||||||||||||||||
No więc hej xD
Przyznajcie, że trochę was zaskoczyłam i zanudziłam. tym, że to nie Zbyszek wszedł :D
Ten rozdział jest dość dziwny, nienormalny no i krótki xD Przepraszam <3
Pozdrawiam i zapraszam do komentowania <3

środa, 29 lipca 2015

Piąty





    Nadszedł dzień pogrzebu i jednocześnie przeprowadzki do Zbyszka.Wyjrzałam przez okno, zanosiło się na to, że będzie padał deszcz.Ubrałam się i o 11:00 wyszłam z bloku w celu odjechania na ostatnie pożegnanie moich przyjaciół.Powstrzymał mnie Bartman.
-Chyba nie myślałaś, że pozwolę ci jechać samej.
-A czemu nie?
-Dziewczyno, ledwo na oczy widzisz od płaczu.-czy o się martwi?
-Nie mów, że się o mnie martwisz.
-Właśnie powiem.Martwię się o ciebie.-no zamurowało mnie.Wsiadłam do mojego samochodu, na miejscu pasażera.Ruszyliśmy.
-Zbyszek zwolnij!-co z tego, że jechaliśmy 80 km/h.Bałam się.
-Ej, spokojnie.-powiedział.Po 15 minutach jazdy byliśmy w kościele.Kiedy weszliśmy zobaczyłam dwie trumny.Zatrzymałam się.Nie wiedziałam co mam zrobić.Przecież to nie było możliwe, że oni tam leżą.Całą mszę przepłakałam.Ale dopiero na cmentarzu zaczęłam wariować.I to dosłownie.W chwili gdy trumny zjeżdżały do dołka(?) zaczęłam krzyczeć.
-To nie możliwe! Oni żyją! Wypuście ich! Nie możecie ich tak po prostu tam zamknąć!-próbowałam wyrwać się  kurczowego uścisku Bartmana.W tym momencie niebo zaczęło płakać razem ze mną.Chyba przeżywałam to nawet bardziej niż ta prawdziwa rodzina zmarłych Smolarków.Długo jeszcze stałam przy ich grobie.
-Jula chodź.Stoimy tu już dwie godziny.
-Nie mogę ich zostawić.-wyszeptałam.
-Nie zostawisz .Przecież masz ich cały czas tu.-wskazał na serce.-Chodź-złapał mnie za rękę.W drodze powrotnej mój współlokator poinformował, że uwaga...pomoże mi szukać psychologa.Tak p s y c h o l o g a.
-Nie chcę żadnego psychologa.Już raz do jednego chodziłam.Nie, dzięki.
-Ale..
-Dostałam wolne od szefa.Będę  chodzić z tobą na treningi.Będę dla ciebie jak rzep u psiego ogona.
-A myślałem, że będę musiał cię zaciągać wszędzie siłą.-Kiedy wróciliśmy postanowiłam zając się przenoszeniem pudeł.Muszę zapomnieć o tym co się stało.O wypadku, o tym, że ich nie ma ze mną fizycznie.Bo psychicznie zawsze będą.Zapomniałam wspomnieć, iż rodzice Zbigniewa postanowili zostawić nas samych.Niechcący wydało się również nasze kłamstwo.Na początku byli źli, ale potem zrozumieli.Za bardzo truli głowę swojemu synowi.
-Obejrzymy coś?
-Przepraszam, ale nie mam ochoty...Pójdę się położyć.-weszłam do pokoju, rzuciłam się na łóżko i zaczęłam płakać.Nie wiem ile czasu byłam w takim stanie.Ogarnęłam się dopiero wtedy jak Zibi poinformował mnie o kolacji.Byłam głodna więc zjadłam.Pomijając fakt, że coś mu w tym budyniu nie wyszło.
-Nie słodzisz?-spytałam
-Słodzę,a co?
-Nie no nic.Tylko ten budyń...
-Zdarza się no.Liczą się chęci.Znowu płakałaś.-spojrzał na mnie.Dość przerażający był ten wzrok.
-Nie ja nie...
-Dobra, dobra.Oglądamy shutter'a?*
-No ok.-Ludzie! Jakbym wiedziała, że to horror w życiu bym się nie zgodziła.
-Brawo Zbigniewie, teraz na pewno usnę-powiedziałam ironicznie.
-Zawsze możesz spać ze mną.
-Nie, dziękuję.Nie skorzystam.-mało nie umarłam ze strachu.Nie spałam całą noc.Przynajmniej tak mi się wydawało.Usłyszałam kroki, drzwi otworzyły się, a w nich...
||||||||||||||||||||||||||||||
Nie bijcie!
Przepraszam, przepraszam, przepraszam.Strasznie się męczyłam z tym rozdziałem.A na dodatek jest taki krótki ;-;
*shutter - o kurde jak ja kocham ten horror <3(lepsza jest wersja z 2004, bo ta druga to podróbka)
Pozdrawiam i zapraszam do komentowania :*

sobota, 25 lipca 2015

Czwarty





    (...)W tedy otrzymałam sms i zdębiałam...Był on od mojego szefa
"Anna miała wypadek.Jechała z mężem.Oboje zginęli na miejscu"
 Telefon spadł na ziemię, a mi zakręciło się w głowie. Kiedy się ocknęłam leżałam na kanapie, a wokół mnie siedzieli Zbyszek i jego rodzice.
-Julka wiesz co się stało?-spytała pani Jadzia.
-Zemdlałam bo...o nie.Oni nie żyją Zbyszek.-szepnęłam.
-Kto nie żyje?
-Ania i Krystian, nie znałeś ich.Ale byli mi bardzo bliscy.-Pan Bartman podał mi wodę, a pani Jadwiga mnie przytuliła. Zibi zadzwonił do mojego szefa pytając o dzień i godzinę pogrzebu.Nie mogłam w to uwierzyć.
-Zbyszek...przecież jeszcze wczoraj rozmawiałam z Anią. Kto mi teraz będzie doradzał w sprawach ubioru, kto będzie się kłócił, że powinnam nosić buty na wysokim obcasie? Komu będę się zwierzać ze swoich problemów, komu będę powierzać wszystkie moje sekrety? Boże przecież oni mieli tyle przed sobą. Chcieli mieć trójkę dzieci. Dwie dziewczynki i chłopca.-płakałam wtulona w niego.
-Nie płacz jestem przy tobie. Słuchaj może i znamy się kilka dni, ale nie chcę żebyś teraz była sama.
-Co sugerujesz?
-Może... na prawdę się do mnie przeprowadzisz?
-Żartujesz?
-Nie. Po prostu boję się, że sobie coś zrobisz.
-Nie wiem, przemyślę to... poza tym w ogóle mnie nie znasz.
-Wiem o tobie sporo, ty o mnie też.Pokój gościnny jest. W prawdzie zajmują go teraz moi rodzice, ale niedługo jadą. Słuchaj... może i czasem zachowuję się jak debil, ale taki już jestem.Wytrzymasz ze mną.- w sumie ma rację, nie chcę być teraz sama.
-No, nie wiem. Nie chcę być dla ciebie ciężarem. Przeważnie teraz...kiedy straciłam ostatnie bliskie mi osoby.
-Obrażasz mnie w tym momencie. Poza tym, ty ciężarem? Przecież ty sama skóra i kosci jesteś.No i wiesz zawsze kobieca ręka się przydaje. To jak będzie?- uśmiechnął się.
-Zbyszek ja...
-Super, jutro wszystko załatwię.- nie byłam pewna czy to dobry pomysł.
    Poszłam do mieszkania i przyniosłam pudło ze zdjęciami.Państwo Bartman znów się gdzieś się ulotnili więc postanowiłam pokazać je mojemu przyszłemu współlokatorowi. Nie wiem czemu,ale zaczęłam mu ufać.
-O! A tutaj byliśmy w Zakopanem, złamałam wtedy nogę nad Morskim Okiem.-uśmiechałam się jednocześnie płacząc.Czułam jak bardzo będzie ich bardzo brakować.Już za nimi tęsknie.Długo siedzieliśmy przy fotografiach. Aż dotarliśmy do ostatniej.Był na niej mój były chłopak.Podarłam ją na kawałki.
-Kto to?
-Mój były.Chodził ze mną, a jednocześnie wychowywał swojego synka.Oczywiście ja nic nie wiedziałam.ten chłopiec ma teraz chyba 5 lat.
-Co zrobiłaś jak się dowiedziałaś?
-Dostał w ryj.Zerwałam z nim i się gdzieś przeprowadził.
-A dlaczego wybrałaś pedagogikę?- Zbyszek ewidentnie próbował mnie odwieść od myśli o Ani i Krystianie.
-Lubię dzieci.A ty dlaczego wybrałeś siatkówkę?
-A dlaczego oddychamy? Zawsze chciałem być sportowcem. Próbowałem z różnymi sportami, ale żadnego nie pokochałem tak jak siatkówkę.Potem poznałem Dzika. Może to zabrzmi dziwnie, ale przyznam, że nie wiem co bym zrobił gdybym go stracił.Już raz się z nim pokłóciłem i nie chcę tego powtarzać.I tak rzadko się widujemy, bo on na zgrupowaniach, a mnie nie chcą.-zaśmiał się, ale widziałam, ze boli go brak powołań do reprezentacji.-Niby jeżdżę do nich, ale to nie to samo.
-Na pewno dostaniesz jeszcze nie jedno powołani do reprezentacji.A kto wie...może polecisz do Rio na Igrzyska.
-Pewnie.Jak mnie nie będą znowu chcieli to się przykleję do któregoś jakimś mocnym klejem.-zaśmialiśmy się.Mimo rozmowy i tak było mi cholernie smutno, że nie zobaczę już nigdy Smolarków.Nie będziemy już nigdy śpiewać. Krystian miał na prawdę niezły głos. Życie jest takie niesprawiedliwe.
|||||||||||||||||||||||||||||||||
hej.Przepraszam ze nie komentowałam waszych blogów,a le nie miałam internetu.
Przepraszam za to coś na górze.
Pozdrawiam i zapraszam do kometowania <3